Kruchość istnienia

Szlachetne zdrowie…

Często wydaje nam się, że jesteśmy niezniszczalni. Że nic nas nie może złamać. Że jesteśmy silni ciałem i duchem. Bo choroba się nas nie ima…

Dopóty.

Gdy trafiasz do szpitala, w dodatku na oddział zamknięty. I pierwsze co słyszysz to „Taka młoda i już tutaj z nami?”. Coś w tobie pęka, choć jeszcze nie wiesz nic. Nie znasz diagnozy. Ale sama ta otoczka robi swoje. Sala trzyosobowa i dwie starsze kobiety z diagnozą ostrej białaczki, chłoniakami i innymi schorzeniami. Obie na chemię. No chyba „zwykłego pacjenta” nie położyliby z tak ciężkimi przypadkami, myślisz. T powiedział, że w tym szpitalu nikt nie będzie mnie chciał trzymać, przetoczą mi płytki i puszczą do domu. „Coś pewnie musi być nie tak?! A ja muszę wracać do Małej!”

Po negocjacjach Pani doktor obiecała, że nikt mnie bez powodu trzymać nie będzie, zrobią jeszcze rano kontrole i jutro do domu.

O 4 rano pobieranie krwi, pobrali 12 próbówek. Ok 8 szpitalne śniadanie, na szczęście mam wtyki i admin informatyki obiecał mi pyszną kanapkę, ku pokrzepieniu krwi 😉

O 9 obchód, lekarz prowadzący przeprowadza wywiad, a moje pierwsze pytanie brzmi „o której mogę iść do domu?” „Do jakiego domu? Zleciliśmy badania, na których wyniki czeka się 4 dni. Płytki krwi na poziomie 17 tysięcy, poniżej 25-30 pani nie wypuścimy. Za chwilę zlecę sterydy. W środę na obchodzie będzie profesor zobaczymy co powie…” „Ale ja karmię, mam małe dziecko. Muszę wracać do domu… Mąż teraz też w szpitalu.”

Później już tylko słucham opowieści innych „U mnie też się tak zaczęło, wybroczyny, morfologia, szpital. Teraz jestem tu częstym bywalcem. Na pewno pobiorą pani szpik”.

We wtorek, rano morfologia. Dochodzi jedna kobieta i musimy się zmienić na salę z panami, bo ich jest mniej. Poziom płytek bez zmian. Na obchodzie „Niedobrze, po sterydach powinny mocno odbić w górę, a tutaj bez zmian. Zobaczymy co jutro powie profesor, może zbadamy szpik.”. Po południu, nowa Pani ma pobranie szpiku przed chemią. Na sali. Bo ma śruby w kręgosłupie i musi być w niestandardowej pozie… 3 nieudane próby.

Przychodzi środa. Jest profesor „A co pani tutaj robi?” „Sama chciałabym wiedzieć. ” „Ma pani małopłytkowość, ale nie reaguje na leczenie. Pani organizm niszczy płytki w ekspresowym tempie. W ciągu godziny powinny być wzrosty o 100 tysięcy. Pani się ogólnie dobrze czuje, czasem się zdarzają takie spadki i nawet o tym nie wiemy. Gdyby pani nie zrobiła morfologii na własną rękę też by nie wiedziała. Ale wczoraj miała pani znowu spadek, mimo rozpoczętej sterydoterapii. Zrobimy usg żeby sprawdzić śledzionę i wątrobę. Jak nie będzie poprawy to zbadamy szpik. A może usuniemy śledzionę.” W pewnym momencie przestałam słuchać. Będę grzecznym pacjentem, byle jak najszybciej wyjść do domu. W usg wątroba i śledziona nie powiększone, reszta narządów również w porządku, brak płynów w otrzewnej – pierwsza pozytywna wiadomość.

W czwartek pojawia się część wyników, wykluczyły choroby zakaźne (HIV, hiB), brak przeciwciał antypłytkowych, antytarczycowych. „Nadal nie wiemy czemu nie produkuje pani płytek, nadal lecą w dół.” Byle dotknięcie powoduje powstawanie siniaków. Podrapanie  się powoduje powstanie pasma wybroczyn. „Plt 9 tys. Sterydy nie działają. Nie wyjdzie Pani w tym tygodniu.” Jedna Pani dostaje olbrzymiej gorączki i okropnych drgawek po chemii.

Piątek. Ponownie pobudka o 4 nad razem, teraz tylko 8 próbówek. Na śniadanie o 8 bułka z rogalem. Na obchodzie „Płytki drgnęły, w poniedziałek wypiszemy panią do domu. Plt 12tys.” Obiad był znośny – rozgotowany makaron świderki z sosem jakby do spaghetti. Jak mantrę powtarzam, że będę dobrym pacjentem, byle w końcu wyjść do domu.

W weekend nic się nie działo, nikt w weekend nie bada.

Poniedziałek. Badanie krwi o 4 nad ranem. Śniadanie. Obchód. „Płytki 19 plt. Wypisujemy panią do domu. Chyba jest pani sterydooporna, ale trzeba kurację wybrać do końca. Oby Pani tu nie wróciła. Proszę na siebie uważać i nie szaleć. Nie chcemy wylewu krwi do mózgu.” Nie ważne już co mówili dalej, tak właściwie wszystko po „Wypisujemy” nie miało już znaczenia.
Paweł nadal w szpitalu, zostawią go przynajmniej 3 tygodnie, żywienie pozajelitowe. Przyjeżdża po mnie teściu. Wracam do domu.
Mała wita się ze mną jakbym wyszła tylko na 5 minut, radziła sobie lepiej niż ja.

Za 2 tygodnie kontrola w przyklinicznej poradni.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top