Sen.. o śmierci.

Mój sen o mojej śmierci.
Śnił mi się już parę dni temu i wiele razy zabierałam się za opisanie go jednak różne czynniki ciągle mi w tym przeszkadzały.
Teraz mam chwilę spokoju i mogę w spokoju go opisać.
Miewałam już sny, że śniła mi się moja śmierć, a bardziej mój pogrzeb i to co działo się „dalej tu na ziemi”.
Jednak ten różnił się od wszystkich innych…


Był wypadek, prawdopodobnie samochodowy – takie miałam odczucie we śnie.
Wiedziałam, czułam, że dzieje się coś złego. Miałam wrażenie, że w środku całej tej katastrofy znajduje się ktoś dla mnie bardzo ważny. Początkowo znajdowałam się bardzo daleko.
Jednak gdy dotarło do mnie, że mogę kogoś stracić chciałam go za wszelką cenę ratować. Zaczęłam więc biec w jego stronę.
W sercu czułam ogromny ból, jakbym miała się już nigdy nie zobaczyć z kimś z kim się nawet nie pożegnałam.
Biegłam dalej…
Pomału brakowało mi tchu ale biegłam. Na moich policzkach pojawiły się łzy.
Chciałam zatrzymać czas i go uratować. (Ciągle nie wiedziałam kto to za bardzo jest – czułam tylko, że ktoś mi bliski..)
Biegłam, zobaczyłam płomienie.. Z całych sił przyspieszyłam i chciałam wbiec w płomienie by pomóc.
Cały czas szeptałam: „Dam radę, dam radę.. Muszę dać. Uratuję go..”
Czułam coraz większy ból, jakby ktoś wyrywał mi serce.
Gdy byłam już całkiem blisko, gdy chciałam wbiec z pomocą, dwóch mężczyzn chwyciło mnie za ramiona i mocno trzymało.
Nie chcieli mnie wypuścić. Ja krzyczałam, że muszę żeby mnie puścili. Wyrywałam się, krzyczałam i płakałam. Chciałam z całych sił wyrwać się im ale oni byli dużo silniejsi.
Krzyczałam na nich, a oni nic nie mówili. W końcu po długim czasie opadłam z sił..
Dostrzegłam kilka znajomych mi osób.. Wołałam ich, a oni płakali. Chciałam, żeby do mnie podeszli i mi pomogli się wyrwać. A oni jakby mnie w ogóle nie słyszeli. Wydawało mi się, że wołam ich wieczność.. W końcu nie miałam już sił nawet krzyczeć. Opadłam na kolana kompletnie bez sił.. Płakałam ale i na to pomału zaczynało brakować mi sił..
Zobaczyłam wybuch..
Nie wiedziałam co się dzieje, nie mogłam nic zrobić, chociaż bardzo chciałam.
W pewnym momencie jeden z mężczyzn usiadł obok mnie. Dopiero teraz zauważyłam, że był ubrany w piękny wyjściowy garnitur.
Powiedział: „Trudno to wytłumaczyć, ale nic nie mogłabyś zrobić. Ty już tutaj nie istniejesz. Oni Cię nie widzą ani nie słyszą.. Nie mogłaś uratować samej siebie..”
Jego słowa dopiero po chwili do mnie docierały.. Z przeraźliwą powtarzalnością krążyły po moich myślach. „Co to wszystko ma znaczyć?? To jakiś żart?!?” – myślałam.
Patrzyłam na niego, miał takie puste oczy.
Próbowałam to jakoś racjonalnie sobie wytłumaczyć, poukładać.
Tysiąc myśli na minutę. „Co z piekłem, co z niebem? Gdzie są Ci wszyscy którzy odeszli przede mną? Gdzie teraz jestem? Nikt tu na mnie nie czeka? Kim są ci mężczyźni? Co to wszystko znaczy??”
Spojrzałam w stronę gdzie wcześniej widziałam moich bliskich.
Nie chciałam w to wierzyć, postanowiłam do nich pobiec..
Lecz zamiast się do nich przybliżać, oddalałam się.. a oni stawali się coraz bardziej niewyraźni.. Jakby znikali za mgłą.. W końcu znikli całkowicie..
Ogarnęła mnie całkowita ciemność, czułam coraz większą pustkę i samotność. To było na tyle silne, że aż czułam ból w klatce piersiowej. Z tymi odczuciami pomału przebudzałam się, jednak ból nie mijał, jakby sen trwał nadal..

Po przebudzeniu czułam się okropnie zmęczona, serce waliło mi nadzwyczaj szybko. Nawet jak na mój zawsze zbyt szybki puls. Była godzina 4.27. Myślałam o tym śnie. Sporo czasu minęło zanim ponownie zasnęłam.

2 thoughts on “Sen.. o śmierci.”

  1. Dobra opowieść, dobry sen. W pewnym momencie przeszły mnie ciarki :/ Ja bym chyba z 3 dni łaził struty po czymś takim.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top