Śniła mi się śmierć (znowu?). W dość nietypowy sposób.
Na początku jechałam gdzieś autem, nie pamiętam gdzie. Ruszyłam w kierunku takiego małego rondka niedaleko mojego domu, z którego łatwo się dostać na drogę szybkiego ruchu. Tam byłam już poza samochodem, spotkałam się z moimi znajomymi i rodziną.
Staliśmy na jakimś małym placyku. Mieliśmy wszyscy razem gdzieś pójść i wtedy moją uwagę przykuły spiralne schody prowadzące w dół, których nikt poza mną nie mógł zobaczyć. Zaintrygowana postanowiłam je sprawdzić, myśląc sobie „zejdę kawałek, zobaczę co tam jest i wrócę”. Jednakże, schodząc w dół zauważyłam, że droga powrotna została zamknięta. Schody w górę się skończyły, pozostała mi więc jedynie droga w dół. Dotarłam do pomieszczenia, gdzie było dość sporo ludzi, którzy wydawali się stać w jakieś kolejce, jakby do lekarza. Spytałam po co tu stoją, w odpowiedzi dostając „Jak to? To nie wiesz? Przecież Ty nie żyjesz. Musisz teraz czekać z nami na przejście na stronę śmierci.”
Cały czas myślałam o tym, że przecież się umówiłam, a tam u góry wszyscy na mnie czekają. Nie mogłam więc czekać, musiałam wrócić.
Zaczęłam szukać wyjścia. Przy okazji odkryłam coś w rodzaju lustra weneckiego, przez które widziałam ludzi którzy byli już martwi i znajdowali się „po drugiej stronie”. Wyglądali jakby byli zmumifikowani; mieli pomarszczoną skórę naciągniętą na kościach, włosy całkowicie przerzedzone, puste oczodoły jakby ktoś powyciągał im oczy.
Można ich było zobaczyć, a nawet „usłyszeć” jedynie przez ten kawałek szkła. Postanowiłam więc wybić tą szybę, uznając, że może mi się to do czegoś przydać, zabierając ze sobą jeden większy kawałek.
Dzięki temu mogłam zobaczyć gdzie byli umarli, co więcej, mogłam poprosić ich o wskazówki, które doprowadziłyby mnie do wyjścia, a przy pomocy szklanego kawałka, mogłam także dostrzec gdzie się znajdują różne kryjówki i przejścia.
Moim jedynym celem było znaleźć drogę powrotną z otchłani.
Po drodze natknęłam się na kwadratowe drzwiczki, za którymi znajdował się dość wąski i niezbyt wysoki tunel. Po jego prawej stronie były okienka, w których widziałam umarłych. Chórkiem wołali o kartki papieru. Spytałam pierwszego z brzegu „kartki papieru? Po co umarłym kartki?”, na co on mi odpowiedział, że dowiem się w swoim czasie. „Czy to znaczy, że po śmierci?” Dopytywałam dalej. „Tak.” Odrzekł krótko. Oburzona i poirytowana oznajmiłam, że nie mam zamiaru jeszcze umierać. „Przecież na mnie czekają! Powiedz mi natychmiast, na co wam te kartki?”. Wskazał mi kolejne ukryte przejście, które natychmiast poszłam sprawdzić. Gdy tylko je otwierałam i już miałam zobaczyć co się za nimi kryje, zadzwonił budzik przywracając mnie do rzeczywistości…
Co dziwne, wśród umarłych nie dało się rozróżnić płci. Wszyscy wyglądali jakby byli mężczyznami, a przecież niemożliwe jest, żeby tylko faceci byli zmarłymi. Niezależnie od wieku, wzrostu, wszyscy wyglądali tak samo. Jak klony, różnili się tylko posturą.
Nie daje mi spokoju po co te kartki… Czyżby to była jakaś aluzja, że za dużo czasu spędzam nad rozrzuconymi po całym pokoju notatkami? I tak pomału godzę się z myślą, że nie poradzę sobie ze wszystkim w tym semestrze. 🙂